MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

W Rybniku upamiętniono Tragedię Górnośląską. Odsłonięcie pomnika na skwerze przed kościołem. Rzeźbę ufundowało miasto ZDJĘCIA

Ireneusz Stajer
Ireneusz Stajer
Wideo
od 12 latprzemoc
W sobotę 18 maja, prezydent Rybnika Piotr Kuczera i poseł do Parlamentu Europejskiego Łukasz Kohut (rybniczanin), zaprosili mieszkańców oraz gości do udziału w ceremonii upamiętnienia Tragedii Górnośląskiej. Punktem kulminacyjnym było odsłonięcie na skwerze pomiędzy Szkołą Podstawową z Oddziałami Mistrzostwa Sportowego nr 9 im. Adama Mickiewicza a kościołem Matki Boskiej Bolesnej pomnika Tragedii Górnośląskiej.

To pierwsze miejsce w Rybniku, które symboliczną rzeźbą przygotowaną przez artystów będzie przypominało tragiczne wydarzenia z 1945 roku. Instalacja na Skwerze Szkolnym przed kościołem Matki Bożej Bolesnej ma upamiętnić wszystkich Ślązaków, a zwłaszcza rybniczanki i rybniczan, których doświadczyła śmierć i wywózka do sowieckich łagrów.

Pomnik Tragedii Górnośląskiej w Rybniku ufundowało miasto

Fundatorem pomnika ustawionego na skwerze obok Szkoły Podstawowej nr 9 upamiętniającej Tragedię Górnośląską jest miasto Rybnik. Widnieją na nim napisy w trzech językach: śląskim, polskim i niemieckim. „Tragedia Górnośląska 1945-1956. Pamięci ludności Górnego Śląska więzionej, mordowanej, i przymusowo wysiedlonej przez komunistyczne władze Polski Ludowej” – czytamy na pomniku.

Pomysł upamiętnienia tych tragicznych wydarzeń był postulatem wielu środowisk. O upamiętnienie ofiar Tragedii Górnośląskiej zabiegał m.in. europoseł Łukasz Kohut oraz Demokratyczna Unia Regionalistów Śląskich z siedzibą w Rybniku, której przewodniczy od początku Józef Porwoł.

- Bardzo cieszę się, że jest to tak szerokie upamiętnienie Tragedii Górnośląskiej. Nie tylko wszystkich deportowanych, którzy zginęli w Związku Radzieckim, ale także tych, którzy zginęli w powojennych obozach pracy i koncentracyjnych (m.in. w osławionej świętochłowickiej Zgodzie czy w Łambinowicach). Pomnik upamiętnia również wszystkie zgwałcone kobiety oraz tych wszystkich ludzi, którym wówczas bardzo ciężko żyło się na Górnym Śląsku – mówi rybniczanin, europoseł Łukasz Kohut, który od lat walczy o prawa do używania języka śląskiego i uznanie śląskiej mniejszości etnicznej.

Takiego pomnika brakowało w przestrzeni Górnego Śląska

Jak zaznacza, takiego pomnika brakowało w przestrzeni Górnego Śląska. To pionierskie upamiętnienie w przededniu 80. rocznicy tej strasznej tragedii.

- Mam nadzieję, że w przyszłym roku przyjadą tutaj przedstawiciele polskiego rządu, by upamiętnić tragedię ludu górnośląskiego. I, że rozpocznie się próba wprowadzenia tej białej plany do historii Śląska i Polski. Bo tego potrzebujemy, nawet wielu mieszkańców Śląska nie wie, co działo się tutaj w latach 1945 - 1948 – dodaje Kohut.

Prezydent Rybnika Piotr Kuczera zaznaczył, że stało się bardzo dobrze, iż pomnik stanął w sercu miasta, w pobliżu najstarszego rybnickiego kościoła.

- To element edukacyjny, element pamięci został tutaj zachowany. Jesteśmy dumni z tego, że udało się w końcu postawić taki pomnik. To również przesłanie dla kolejnych pokoleń – nigdy więcej, pamiętajcie, szanujcie przeszłość. Pamiętajcie o swoich korzeniach – powiedział Kuczera.

Piekło jest tam, gdzie zamykają się bramy miłości

Ksiądz Marek Noras, proboszcz parafii Matki Boskiej Bolesnej, zaznaczył, iż ten pomnik przypomina, że wtedy otwarły się bramy piekła.

- Gdzie jest piekło? Tam, gdzie zamykają się bramy miłości. Bóg jest miłością, tak się nam przedstawił. Chcemy, aby to miejsce przypominało rzeczywiście ludziom o tym, że bez miłości nigdzie nie dojdziemy. Chodzi o miłość do Pana Boga i drugiego człowieka, który staje obok nas – stwierdził kapłan, który pobłogosławił pomnik.

Przedtem proboszcz administrator Parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Rybniku ks. Michał Matuszek odczytał słowa Pisma Świętego. Następnie delegacje organizacji śląskich położyły kwiaty pod pomnikiem. A było ich wiele. Wśród uczestników uroczystości byli tez przedstawiciele mniejszości niemieckiej.

Czym była Tragedia Górnośląska?

Przez wiele lat Tragedia Górnośląska była tematem tabu, o którym głośno nie mówiło się nawet w rodzinach, których bezpośrednio dotknęły te zdarzenia. Teraz jednak czasy się zmieniły i o Tragedii Górnośląskiej mówi się coraz więcej i głośniej. I w coraz większej liczbie miast wydarzenia z końca II wojny światowej, gdy na Górny Śląsk weszły oddziały Armii Czerwonej są też upamiętniane.

Mija 79. rocznica Tragedii Górnośląskiej. Jak szacują badacze, deportowanych na Wschód zostało kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców naszego regionu, zatrzymywanych głównie przez wojskowe władze sowieckie. Do swych rodzin wrócili nieliczni.

Ci, którzy przeżyli uwięzienie w sowieckich gułagach lub inne represje, w większości są już bardzo starzy i schorowani. Ich dzieci i wnukowie często już poznali szczegóły o tamtych dramatycznych wydarzeniach z opowieści swych ojców, dziadków, nawet pradziadków. Przez lata jednak, wielu z doświadczonych pobytem w gułagach seniorów nie chciało o tym mówić.

Kilkanaście wspomnień zamieszczono m.in. w świetnej książce prof. Kazimierza Miroszewskiego i dr. Mateusza Sobeczki „Jo był ukradziony. Tragedia Górnośląska. Ziemia rybnicka”.

Łapanki, zabójstwa i gwałty

- Rok „wyzwolenia” 1945 odczułam jako czas zniewolenia, pogardy i bezbożności. Miałam wtedy tylko 13 lat. Najgorszy był pierwszy dzień po wkroczeniu radzieckich żołnierzy, a właściwie noc. Pijani Rosjanie kradli wszystko, co można było zabrać. Codziennie były jakieś zabójstwa i gwałty na kobietach – wspomina Łucja Porwoł z Rybnika-Niewiadomia.

Jak zaznacza, przed sowieckimi frontowcami trzeba było ukryć młode kobiety, a nawet dziewczynki.

- Zanim więc pojawili się żołnierze z czerwoną gwiazdą na czapce, mój tato zaprowadził do piwnicy i przykrył słomą jedną panią z Niewiadomia i dwie z pobliskiego Radziejowa. Jak czerwonoarmiści weszli do piwnicy z zapalonymi gromnicami (bo takie świece mieli na podorędziu – przyp. red.), bardzo poważnie obawialiśmy się śmierci. Pytali tylko o młode kobiety. Szukali ich nawet w słomie, gdzie faktycznie były ukryte przez ojca. Ponieważ zrobili to pobieżnie, nie znaleźli ich – opowiada pani Łucja.

Potem złapali harmoszkę jej wuja. Mała Łucja zaczęła wówczas głośno tupać do muzyki, by żołnierze nie usłyszeli ukrywających się przed nimi kobiet. Muzyka wprawiła ich w świetny nastrój. Na koniec zabrali ze sobą (ukradli) harmoszkę oraz znaleziony w domu worek z cukrem w kostkach i poszli sobie.

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Szczególna tragedia spotkała mieszkańców Przyszowic w powiecie gliwickim, w gminie Gierałtowice. Wkraczające do wsi oddziały Armii Czerwonej błędnie uważały, że przed wojną miejscowość należała do III Rzeszy. Dlatego bez żadnych zahamowań rabowali, rozstrzeliwali ludzi i gwałcili kobiety. W Przyszowicach, 27 stycznia 1945 roku, zginęło 61 osób!

Ludzie bali się własnego cienia

Błażej Adamczyk z Radlina miał w 1945 roku 14 lat. Zapamiętał, że ludzie strasznie bali się wkraczających Rosjan. Wycofujący się na zachód i południe niemieccy żołnierze opowiadali bowiem co robią czerwonoarmiści po „wyzwoleniu” kolejnych śląskich miast i wsi. Niestety, była to prawda, czego doświadczyli również m.in. mieszkańcy Rogowa z powiatu wodzisławskiego w gminie Lubomia. Z rąk żołnierzy Armii Czerwonej zginęło wtedy około 50 osób. Przez wiele lat był to temat tabu. Przed tablicą upamiętniającą pomordowanych w 1945 roku rogowian znicze palą się niemal bez przerwy.

Mordy, nieuzasadnione zatrzymania Górnoślązaków niepokoiły nawet polskie władze umacniające na tych terenach władzę ludową. W lutym 1945 roku, pełnomocnik Tymczasowego Rządu Polski na powiat rybnicki, kapitan Leon Fojcik, w sprawozdaniach dla przełożonych donosił o grabieżach i mordach. Pisał, że czerwonoarmiści gwałcą kobiety, w tym nieletnie. Do takich karygodnych zachowań doszło m.in. w Dębieńsku (powiat rybnicki, miasto i gmina Czerwionka-Leszczyny) czy Gierałtowicach. Jaskrawym przykładem zwyrodnienie było zgwałcenie przez kilku żołdaków 14-latki z Wilczy. Dziewczynka w ciężkim stanie trafiła do szpitala.

Ofiarami działań sowietów były także osoby duchowne. Zginął m.in. ksiądz Augustyn Rasek, proboszcz w Pstrążnej. Nie są znane szczegółowe okoliczności jego śmierci. Wiadomo, że 30 marca 1945 roku dowództwo wojsk radzieckich zarządziło ewakuację mieszkańców wsi. W trakcie marszu proboszcz tylko na chwilę odłączył się od grupy, zapewne po to, by odpocząć. Jego ciało znaleziono w pobliżu świeżo zakopanego okopu wojskowego.

Bandy sowieckich maruderów grasujących po Górnym Śląsku

Pełniący w 1945 roku obowiązki starosty rybnickiego dr Paweł Gawlik alarmował, że kurierom gminnym czerwonoarmiści zabierają rowery. Łączników pieszych natomiast sowieci angażują do różnych prac, mimo że posiadają odpowiednie zaświadczenia. Ludzie bali się wracać do swych domów, obawiając się „nieodpowiedniego zachowania się osobników ubranych w mundury Armii Czerwonej (gwałty, rabunki, podpalenia i niszczenie majątku ruchomego” – cytujemy za meldunkiem.

Z kolei naczelnik gminy Rowień (dziś dzielnica Żor) alarmował w rybnickim starostwie, że w okolicy mnożą się napady rabunkowe. Bandy utworzone wyłącznie przez maruderów Armii Czerwonej zabierają mieszkańców kozy, konie, króliki, drób oraz inny dobytek.

Bezprawiu oddziałów frontowych próbowali przeciwstawiać się niektórzy wyżsi sowieccy dowódcy. Znane są przypadki rozstrzelania czerwonoarmistów, którzy dopuścili się zbrodni. Do aktów przemocy dochodziło rzadziej w tych miejscowościach, gdzie działały już posterunki polskiej Milicji Obywatelskiej. Niestety, części rozbojów dopuszczali się również osobnicy w polskich mundurach, którzy uważali Ślązaków za Niemców lub niemieckich kolaborantów. W Ruptawie (dziś dzielnica Jastrzębia-Zdroju) osobnicy w mundurach Ludowego Wojska Polskiego zabrali gospodarzowi krowę oraz ziemniaki. Dopiero od października 1945 roku sytuacja zaczęła się uspokajać.

Wywózki bydlęcymi wagonami na Wschód

Bardzo dotkliwe były aresztowania i deportacje. Najczęściej mieszkańców zabierano początkowo do prac przyfrontowych, ale potem przekazywano do punktów zbiorczych i wysyłano na Wschód. W aresztowaniach brali udział czasem funkcjonariusze MO i Urzędu Bezpieczeństwa – nie zawsze świadomi tego, że ludzie ci zostaną przetransportowani bydlęcymi wagonami do Związku Radzieckiego. Wielu z deportowanych nie przeżyło morderczej podróży w zamkniętych wagonach, bez wody i pożywienia, w strasznym ścisku, a często i w spiekocie. Na miejscu byli kierowani do katorżniczej pracy w prymitywnych kopalniach czy kamieniołomach.

Jak wspomina Łucja Porwoł, wiosną 1945 roku, po jej ojca przyszło dwóch Polaków z biało - czerwonymi opaskami na ramieniu. Miał zostać skierowany tylko do prac polowych. To samo spotkało innych niewiadomian.

- Myśleliśmy, że zostali zatrzymani na chwilę, ale tato długo nie wracał do domu. Potem z mamą widzieliśmy przemarsz kolumny „jeńców” na drodze z Raciborza, gdzie był jeden z obozów zbiorczych, do Rybnika. Było ich bardzo wielu i nie mogliśmy im dać jedzenia. W grupie mężczyzn zauważyłam mojego wujka z Leszczyn – mówi pani Łucja.

Do Raciborza trafił również ojciec pani Porwołowej, któremu udało się jednak zbiec z obozu. Nie musiał specjalnie się ukrywać, bo wojskowe władze radzieckie miały bałagan w dokumentach. Ta sztuka, czyli ucieczka z obozu w Raciborzu nie udała się sąsiadowi. Do domu wrócił z Rosji dopiero w 1949 roku. Był tak wycieńczony, że kurowano go... psim sadłem (sic), podobno skutecznym na takie stany.

Fałszywe oskarżenia wobec wielu Górnoślązaków

Większość deportowanych Górnoślązaków aresztowano i zamknięto w obozach pracy na terenie Polski albo wywieziono do ZSRR bez podania powodu. Z materiałów archiwalnych wynika, że przyczyną deportacji wielokrotnie były fałszywe oskarżenia, których dopuszczały się nieraz osoby o niemieckich przekonaniach, które by uratować własną skórę, próbowały w ten sposób pozbyć się świadków swoich niecnych zachowań w czasie okupacji.

Jedną z najbardziej perfidnych metod stosowanych przez władze radzieckie, było rozwieszanie od lutego 1945 roku ogłoszeń o konieczności stawienia się do prac przyfrontowych mężczyzn w wieku 17 – 50 lat, na czas 14 dni. Za sabotowanie zarządzenia groziły surowe konsekwencje. Ale i tak tych ludzi zamykano w obozach albo wywożono na Wschód. Nieraz zabierano przypadkowych mężczyzn w drodze z lub do pracy - głównie górników i hutników. Wielu mieszkańców naszego regionu trafiło do obozu w Oświęcimiu-Brzezince, gdzie przebywali w barakach zbudowanych przez Niemców.

Jak podają w swojej książce prof. Kazimierz Miroszewski i dr Mateusz Sobeczko, z całego Górnego Śląska deportowano co najmniej 30 tysięcy ludzi. Tymczasem powstająca w katowickim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej baza liczy już blisko 50 tysięcy nazwisk. Pierwszą gehennę, deportowani przeżywali podczas transportu do ZSRR. Ciasnota, brud, brak żywności, lekarstw oraz opału powodowały dużą śmiertelność. W kraju zdarzały się grabieże i zajmowanie mieszkań deportowanych.

Jak wyglądał obóz dla deportowanych Górnoślązaków oraz innych aresztowanych?

- Był ogrodzony drutem kolczastym, a w rogach stały cztery wieżyczki wartownicze. Każdy barak miał cztery izby, wyposażone w drewniane piętrowe prycze bez żadnych posłań. W zasadzie prycza była jedna bez wydzielonych miejsc. W baraku o wymiarach orientacyjnie 8 x 30 metrów mieszkało... ok. 250 ludzi – opisał miejsc swojej kaźni Vincent Zaremba z Przyszowic.

Hubert Raszczyk deportowany z Rydułtów do Kazachstanu opowiada, że cały czas karmiono ich rybami z łuską oraz przeleżałym ziarnem. Dlatego ludzie łapali tyfus i inne choroby. Od ciasnych i twardych prycz rogowaciała skóra.

- Spać się i tak nie dało, bo cały czas prześladowały nas pluskwy. Spadały na ludzi jak deszcz. Wchodziły do uszu i oczu, strasznie gryzły, mam ślady do dziś. Nikt ich nie zwalczał – wspomina.

Prawdziwą główną przyczyną deportacji był brak rąk do pracy w radzieckiej gospodarce, a nie jakieś przestępstwa popełnione przez zatrzymanych. Władze sowieckie w ten sposób zapełniały dotkliwą lukę, wynikającą z tego, że miliony radzieckich mężczyzn zginęło na froncie lub nadal służyło w wojsku bądź w służbach specjalnych. Górnoślązaków zabierano również z przyczyn politycznych. Tłumaczono to bardzo pokrętnie, że tym sposobem zmniejszą się wpływy niemieckie na zachodnich terenach przyszłego imperium sowieckiego.

Nie rozumiano przy tym albo nie chciano przyjąć do siebie prawdy, że Ślązacy także byli prześladowani przez niemieckich nazistów, również ponieśli ofiarę czasu okupacji. Nie brano pod uwagę specyfiki naszego regionu, którego mieszkańcy masowo przyjęli Volkslistę, by po prostu przeżyć. Zresztą, to Kościół katolicki i Rząd Rzeczpospolitej Polski na uchodźstwie nie potępiał Ślązaków za przyjmowanie Volkslisty, chodziło o utrzymanie na tych ziemiach słowiańskiego, polskiego żywiołu. Paradoksalnie, wśród deportowanych byli nieraz działacze polskiego podziemia niepodległościowego, których Rosjanie uznali za Niemców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rybnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto